piątek, 3 stycznia 2014

5. Kłótnia w bibliotece, Sowia Poczta i lochy

Przez długi czas zastanawiałam sie, kim jest wybawczyni Julie. Dni mijały, a ja w zasadzie, wiedziałam tylko, że jest Ślizgonką i czasami widywałam ją przy stole Slytherinu i na lekcjach. Nigdy nie było okazji, żeby porozmawiać z nią w cztery oczy. A szkoda. Psiakrew, kim ona jest?!- to pytanie nie dawało mi spokoju. Czasami nawet myślałam, że jest duchem, ale ta perspektywa tak szybko znikała, jak i przybywała, ponieważ ona nie jest przeźroczysta. Dobra, zastanówmy sie co wiemy:

Jest Ślizgonką,
Ma na imie Julie,
Ślizgoni z szóstej klasy sie jej boją/słychają jej,
Pomaga innym, co w Slytherinie jest praktycznie niemożliwe.

Poza moimi wymysłami, chodziłam normalnie na lekcje, zarówno normalne, jak i korepetycje z zielastwa z Erykiem, z którym o dziwo sie zaprzyjaźniłam. Z nim byłam wesoła, uśmiechnięta i praktycznie zapominałam o wszystkich moich problemach: bezczelnym Jamesie, tajemniczej Julie i nadal ze mną pokłóconymi Alice i Tedzie. To wszystko wywiewało, sobotnim rankiem w bibliotece, w której się uczyliśmy. Jakby nigdy tego nie było.
Pewnego zimowego dnia, gdy Hogwart i Hogsmeade były już całe białe, a Flitwick zaczął sie dopytywać kto zostaje na święta, byłam w biliotece, kończąc długie wypracowanie na temat "Jak mugole wykorzystują telewizor", na mugoloznastwo (szczerze to uwielbiam ten przedmiot, bo wszystko o nim wiem). Pisałam właśnie ostatnie zdanie, gdy podszedł do mnie jeden z Ślizgonów, którzy wczoraj mnie napadli. Już chciałam iść i wyciągałam swą różdżke, aby szybko pozbierać rzeczy znajdujące sie na stole, gdy on chwycił mnie za mojego długiego kłosa. Poczułam ból, po czym usiadłam na krześle. Nie chciałam sie z nim kłócić. Nie teraz.
-Czego chcesz?- spojrzałam na niego surowo z łzami w oczach; nadal bolało.
-Porozmawiać-  odparł spokojnie, ale widać było, że taki nie jest.
-Nie mam teraz ochoty rozmawiać...
-A właśnie, że masz- chłopak z hukiem położył ręke na stole- Teraz mnie uważne posłuchaj i nie przerywaj mi. Nie wiem, skąd znasz Malfoy, ale nie odpuszcze ci tego. Mój kumpel też nie! Upokorzyłaś nas, a po...
-Czekaj, czekaj, czekaj- przerwałam mu- Jaka Malfoy?
-Mówiłem ci żebyś mi nie przerywała szlamo!
-Powiedz mi tylko jaka Malfoy!
-Julie, Julie Malfoy! Córka pana Draco Malfoya i siostra Scorpiusa! Czekaj... Nie znasz jej, a ona uratowała ci skóre? Szlamie?
Ale ja nic nie odpowiedziałam. Malfoy... Malfoy... Skądś znam te nazwisko... Hmm... Tylko skąd?
Ale moje zamyślenia przerwał ów Ślizgon, krzycząc:
-Jeszcze zobaczysz, ty nędzna szlamo! Zobaczysz, jak tej Malfoy nie będzie przy tobie!- i wyszedł, cały czerwony na twarzy.
A ja, stałam, nadal z różdżką w ręku i bólem. Wszystkie oczy w pomieszczeniu były skierowanane na mnie.
Następnego dnia rano, gdy jadłam śniadanie w Wielkiej Sali, przyleciała Sowia Poczta. Od razu odłożyłam nadgryzioną grzankę i wypatrywałam Marthy. W końcu, minęło już sporo czasu, odkąd wysłałam list do rodziców. Powinien już tu być... A raczej powinna. O! Jest!
Kasztanowa sowa podleciała do mnie w łapce trzymając pożółkniałą kopertę. Wyciągnęłam ją, a następnie podarowałam sówce coś do jedzenia. Martha, ucieszona odleciała.
Otworzyłam list i zauważyłam staranne pismo mojej mamy. Od razu wzięłam sie za czytanie:
         
                                  Kochana Emily!
Dziękujemy za Twój list. Nawet nie wiesz jak nas tym ucieszyłaś. Rozumiemy, że masz dużo spraw na głowie. Rzeczywiście szkoła jest bardzo trudna, tym bardziej w Twoim wieku. Chociaż nie wiemy, czy w Hogwarcie jest trudniej, czy prościej niż u nas.
Bardzo chcemy, żebyś przyjechała na święta, ale jak wolisz być w szkole to zrozumiemy. No tak, w domu raczej nie masz warunków do ćwiczenia zaklęć. To Twój wybór.
Trzymamy kciuki na mecz i KONIECZNIE musisz nam napisać kto wygra.
                                   Kochamy Cię,
                                         Rodzice

Przeczytałam list parę razy, bardzo dokładnie, niewiele z niego do mnie docierało, ponieważ w głowie nadal miałam rozmowe z Ślizgonem z szóstej klasy. Kiedy w końcu sens listu do mnie dotarł, ucieszyłam się, że rodzice mnie rozumieją. Ucieszona, pobiegłam na eliksiry, chociaż miałam jeszcze pełno czasu. W biegu zauważyłam, że James patrzy się na mnie, nie wiedziałam o co chodzi, ale zarumieniłam się.
Weszłam do zimnych lochów, których nienawidze. Jest w nich okropnie: ciemno, strasznie, zimno, w dodatku pełno tu Ślizgonów. Na szczęście, opiekun Slytherinu, a jednocześnie nauczyciel eliksirów, profesor Slughorn, wcale nie jest taki zły. Ma poczucie humoru i dla tych, którzy wiedzą coś o tym przedmiocie i starają się mieć dobre oceny, jest nawet miły. Okropne za to, jest to, że często mamy eliksiry z Ślizgonami.
Weszłam do klasy i zajęłam miejsce. Jak to od paru tygodni- samotnie. Obok mnie siedział tylko Tom, którego najlepszy przyjaciel wylądował w Skrzydle Szpitalnym, gdy zjadł cukierka i nagle, bez żadnych powodów zaczął wymiotować. Zastanawiałam się dlaczego, ale nic mi nie przychodziło do głowy.
Na lekcji mięliśmy uważyć eliksir miłosny (nie ten najmocjeszy tj. Amortencja, tylko taki bardzo prosty). Starałam sie, czytałam instrukcję, ale nie wiem czy mi wyszło. Był on bardzo rzadki, a inni mieli gęstrze. Troche się bałam oceny, oddając płyn w flakoniku, lecz starałam się o tym nie myśleć. Profesor Slughorn uśmiechając się, dziękował wszystkim oraz odpowiadał na ciche "do widzenia" niektórych uczniów (w tym moje).
Wyszłam z lochów i spojrzałam na plan.
-Dobra, teraz mugoloznactwo- głośno pomyślałam- i termin oddania wypracowań.
Idąc, popchnęła mnie blondynka z kolorami Slytherinu. Odrobinę sie zdenerwowałam, ponieważ nawet na mnie nie spojrzała, ani nie przeprosiła.
-Hej!- zawołałam- Może tak trochę więcej kultury?!
Dziewczyna odwróciła się do mnie. W rękach miała dużo grubych, starych książek. Przyjrzałam jej się, ponieważ wydawała mi się znajoma. Podeszłam bliżej.
-Julie?- zapytałam.
-T-Tak. Czego chcesz?- dziewczyna spóściła głowę, patrząc na swoje białe, zniszczone trampki. Teraz nie była taka odważna, jak przy naszym pierwszym spotkaniu.
-Co się stało?- podeszłam jeszcze bliżej.
-Nic. Dlaczego miałoby się coś stać?- spojrzała na mnie.
-No bo, tak wyglądasz, taka zdołowana...
-Nie, nic mi nie jest.- uśmiechnęła się do mnie sztucznie i wolno odeszła. Ja jeszcze chwilę stałam z wielkimi oczami i patrzałam się w jej stronę, dopóki nie zniknęła na wielkich, ruszających się schodach Hogwartu. Dopiero wtedy odeszłam, biegnąc czym prędzej na mugoloznactwo, a w mojej głowie toczyła się bitwa- zaufać jej czy nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje bardzo za każdy komentarz! Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy!