sobota, 25 stycznia 2014

8. "Przepraszam cię. Za wszystko"

Uwaga!
Pomysł na nazwisko nowego dyrektora Hogwartu został wzięty z bloga Sevmione. Zakazana miłość górą. Jeżeli Ty również chcesz je wykorzystać, musisz zapytać autorkę, tego bloga. Dziękuję za uwagę :D

***

 Wstałam. Moje łóżko z niewiadomych powodów było całe rozwalone. Jednak nic nie pamiętałam. Dziwne, naprawdę- pomyślałam. Otworzyłam szerzej oczy, po czym parę razy zamrugałam. Uświadomiłam sobie, że jestem sama, zupełnie sama w wielkim pokoju. Przeszły mi po głowie wszystkie z najgorszych myśli, jednak chwile później uświadomiłam sobie, że jest już bardzo późno, a ja zamiast kibicować drużynie Ravenclaw w Quidditchu, zastanawiam się dlaczego, właściwie wszyscy tam są. Czy mecz już się zaczął? Nie mam pojęcia. Może po prostu wszyscy poszli na śniadanie? Och, nie wiem, zacznijmy od tego, ze muszę się ubrać! Tak więc zrobiłam to, i już brałam się za rozczesywanie włosów, gdy nagle do pokoju weszła Alice, z którą nadal byłam pokłócona.
-Emily, co ty robisz?! Mecz się zaczyna za piętnaście minut!
Spojrzałam na nią, w ręku nadal trzymając garstkę włosów i grzebień. Ona, spuściła głowę w dół, jakby nagle zrobiło jej się strasznie wstyd, że pierwsza coś do mnie powiedziała. Jednak mnie to pasowało. Teraz już nie miałam zupełnie nikogo, oprócz Jamesa, który cały czas chce coś planować.
-Ekhm, przepraszam- powiedziała, i gdy już naciskała klamkę, ja odkrzyknęłam:
-Zaczekaj!
Alice obróciła się, a oczy miała przepełnione nadzieją. Wcale jej się nie dziwię, w końcu ostatnimi czasu, rozmawiała tylko z Tedem, któremu nie możne powierzyć np. tajemnicy. Ja w sumie miałam podobnie, tylko odrobinę gorzej.
-Pójdziemy razem na ten mecz?
Dziewczyna zrobiła minę, jakby nie do końca zrozumiała, co ja do niej powiedziałam.
-Ty... ty... Chcesz iść ZE MNĄ na mecz? Ale przecież...
-Zapomnijmy o tym...- dokończyłam. Alice przytaknęła z uśmiechem, jakby po tym jednym zdaniu odzyskała całą radość życia.
-W takim r Mazie, zbieraj się!- powiedziała.
Ocknęłam się i zaczęłam czesać moje długie włosy. Alice cały czas mnie przy tym pospieszała, mówiła, że jest mało czasu, i że jak się spóźnimy to przeze mnie. Ja wogóle jej nie słuchałam, tylko byłam bardzo ucieszona, że w końcu słyszę jej głos, tak blisko, tak wyraźnie, który przemawia do mnie.
-Dziewięćdziesiąt osiem... Dziewięćdziesiąt dziewięć... Sto- liczyłam, rozczesywając włosy.
-Och, pospiesz się wreszcie, mamy osiem minut!- krzyknęła.
-No już, już...- odpowiedziałam, kończąc warkocza. Na kłosa nie ma już czasu. Chociaż... Nie, nie ma czasu!
Chwilę później, Alice zapytała się czy idziemy, ja kiwnęłam głowa na znak, że jestem gotowa.
-Trzymaj, ubierz to- powiedziała zdenerwowana w połowie drogi, prawie biegnąc.
Podała mi "koszyczek" z niebieskimi farbkami, niebieską koszulką z herbem Ravenclaw, wielki materiał, na którym leciał na miotle nasz kapitan, chwilę później strzelając gola oraz materiał, który... krzyczał "Ravenclaw wygra! Krukoni do boju! Jesteśmy silni! Zdobędziemy tego gola!".
-Co ja mam z tym zrobić?- powiedziałam zatrzymując się i podejrzliwie patrząc na koszyczek.
Moja przyjaciółka również stanęła, ale nie na długo. Wzięła moją dłoń i zaczęła ciągnąć jednocześnie mówiąc:
-Masz to założyć!- krok- To znaczy- jeszcze większy krok- że kibicujesz- bardzo duży krok- Ravenclaw!
-Ała, puść mnie! Ałć, to boli!
-Jak tak boli, to może ty rusz dupę, bo ja nie chce się spóźnić!- krzyknęła, a ja spojrzałam na nią wielkimi oczami.
-Znowu zaczynasz?- spytałam.
-Nie, to ty mnie prowokujesz!
Po czym uciekła, biorąc swój koszyczek, w stronę boiska, mając pewnie nadzieję, że mecz się jeszcze nie zaczął. Jeden mecz, a tyle hałasy- pomyślałam, po czym zaczęłam prędko za nią biec, a ona w tym czasie przyspieszyła.
-No... Alice... Za- Zaczekaj!- krzyknęłam za nią, ale byłam już tak zmęczona, że nie miałam siły biec.
Przed Wielką Salą były tłumy. Wszyscy wychodzili z śniadania, niektórzy kończyli jeszcze np. tosty czy kanapki. Każdy coś ubierał: szalik, rękawiczki, kurtki. Gdy szłam wszyscy mnie popychali, nie było jak się ruszyć, a hol i tak jest bardzo duży. Musiałam jeszcze coś zjeść i nałożyć na siebie. Czasu coraz mniej. Pobiegłam więc w stronę Wielkiej Sali, tym samym sama popychając innych.
-Emily, chyba nie w ta stronę!- krzyknął ktoś. Obróciłam się. To Adam, kapitan naszej drużyny. Jest to wysoki, dobrze zbudowany uczeń szóstego roku. Jego wygląd często się zmienia. Raz ma jasne włosy, raz ciemne, czasami niebieskie. Potrafi zupełnie znikąd stać się staruszkiem (albo nawet staruszką). Nauczycielom nie za bardzo się to podoba, za to jemu, owszem. Tłumaczył się, że po ojcu jest "metamorfogiem ", cokolwiek to znaczy. Kiedyś nawet dał mi księgę o tym, abym sobie przeczytała, ale ja nie za bardzo miałam (i nadal nie mam) ochoty na czytanie o jego... chorobie? Inności? Nawet nie wiem jak to nazwać. Trudno, to nie mój problem. Teraz akurat, miał włosy o kolorze ciemny blond, a jego oczy były tak bardzo granatowe, że wyglądały na czarne
-Idę na śniadanie!- odkrzyknęłam, a następnie obróciłam się na pięcie i pomaszerowałam do "stołówki". Chłopak pobiegł za mną.
-Nie za późno na śniadanie?- zapytał z zaciekawieniem.
Spojrzałam na niego z uśmieszkiem, nadal idąc, a on miał minę, jakby nie mógł już doczekać się odpowiedzi.
-Przecież zaraz jest mecz!- krzyknął.
-Trudno- odpowiedziałam spokojnie, nadal mając uśmiech i przyspieszając. Chłopak stał chwilę w jednym miejscu, po czym obrócił się w stronę przeciwną. Zastanawiało mnie, dlaczego nie jest z swoją drużyną w szatni, tylko rozmawiał ze mną, a teraz z jakimś Gryfonem w jego wieku.
Weszłam, a Wielka Sala była już prawie pusta. Prawie to znaczy, że niektórzy Ślizgoni nie mięli po prostu ochoty oglądać jakiegoś meczu, w którym walka jest czysta, a ich drużyna nie gra. Ale co ja się tym będę przejmować, przecież każdy wie, że to egoiści.
Na stole Krukonów nie było już prawie nic. Nie dziwię się im, przecież dostali i zjedli. Jak to się mówi "bierz co dają". Postanowiłam, że muszę coś zjeść bardzo szybko, bo inaczej nie zobaczę nawet, kto wygrał. Tak więc podeszłam i zabrałam się do "szybkiej" grzanki, która nie dość, że była zimna, to jeszcze mała i sucha. Wypiłam resztkę soku dyniowego i jak najszybciej popędziłam na boisko.

***

Biegłam przez błonia, by dogonić jeszcze, tych, którzy również się spóźnili, i również biegli. Nie było to łatwe, ponieważ drogą idzie w dół, poza tym często można się potknąć o jakiś kamień, bo to była "ścieżka leśna". Ale nie poddawałam się. Wokół mnie był pełno roślin, mokra trawa, ponieważ pogoda była bardzo w kratkę. Rano padało, potem świeciło słońce, a gdy ja szłam była mżawka. Dobrze, że przynajmniej śnieg znowu nie pada- pomyślałam, ponieważ go nie było. Stopniał.

***

Gdy wreszcie dotarłam i usiadłam na miejsce, mecz trwał. Piłkę mięli Puchoni,a komentator cały czas coś krzyczał. Na "tablicy wyników" była informacja:


RAVENCLAW      HUFFELPUFF 

        20         :        50

Nie za bardzo się z tego ucieszyłam, ponieważ chciałam, abyśmy wygrali, ale przecież tu nie chodzi o wygraną! Chyba...
-... Puchon Johnny Maslow ma kafla, zbliża się do bramki i... O nie! Dostał tłuczkiem od Teda! Pałkarza Ravenclaw! Kafel złapała Nicole, Krukonka, podaje go Adamowi, kapitanowi, on leci w kierunku bramki Puchonów i... GOL! Gol dla Krukonów! Mamy teraz wynik pięćdziesiąt do trzydziestu dla Huffelpuffu! A mecz toczy się dalej... Eryk Ponce, szukający i kapitan drużyny Puchonów chyba coś zauważył. O nie! Znowu dostał tłuczkiem! W tym czasie Peter, szukający Krukonów wykorzystał to! Eryk wraca do gry, a w tym czasie, Nicole robi manewr i... KURCZE, mało brakowało do gola! O nie! Dostała tłuczkiem! Od Louisa! O, to musiało boleć!...- krzyczał komentator, a ja nie wiedziałam gdzie patrzeć. Adam, Nicole, bramka, kafle, pałkarze? Za dużo tego w tych meczach jest! A niektórzy czarodzieje, bez jakiegokolwiek mugola w rodzinie, mówią, że piłka nożna jest trudna. Bez sensu, przecież tam jest tylko jedna piłka, a nie cztery, poza tym, nie ma takiej możliwości, jak w Quidditchu, że nagle np. kapitan gdzieś "znika" (to znaczy poleci sobie w górę). Mogłabym im to kiedyś pokazać w telewizji. Och, no tak przecież oni nie mają telewizora, zapomniałam.
Ocknęłam się z myśli, gdy nagle wszyscy zaczęli krzyczeć. Myślałam, że to już koniec meczu, że Adam lub chociażby Eryk złapali złotą kulkę, lecz myliłam się. Gol dla Puchonów. Ile to już? Sześćdziesiąt do trzydziestu? "Ravenclaw jest dobry w myśleniu, ale nie w ćwiczeniu"- tak zawsze dokuczali nam Ślizgoni przed meczem. Czy to prawda? Zaczynam się martwić i to coraz bardziej, że tak.
W tym czasie komentator (czyli Bob z Gryffindoru) cały czas mówił, o tym, że np. Adam coś zauważył albo Emma coś obroniła. To meczące, ale takie jest jego zadanie. Ani się nie obejrzałam, a on krzyknął:
-JUŻ PRAWIE! ADAM, KAPITAN, JUŻ PRAWIE ZŁAPAŁ TEGO ZNICZA! PRZYŁÓŻ SIĘ, CHŁOPIE!
Adam spojrzał na niego surowym wzrokiem, jednocześnie trzymając rękę do przodu, co dziwnie wyglądało. Ale Bob się nie mylił. Już prawie go miał. Tylko dwadzieścia centymetrów dzieliło go od zwycięstwa.
-ADAM ŁAPIE ZNICZA! KRUKONI WYGRYWAJĄ!- krzyknął Gryfon, ale już nikt go nie słuchał. Teraz wszyscy, nawet Puchoni i dyrektor Forest stali i bili brawa, a w tłumie zauważyłam, ze Julie też. Tylko dlaczego dopiero teraz ją zobaczyłam? To się staje coraz dziwniejsze...

***

Po meczu, wszyscy oczywiście rzucili się nie tylko na kapitana, ale też na całą drużynę. Wszyscy świętowali, było pełno kremowego piwa w Salonie, przyszedł nawet profesor Flitwick i Longobotton nam pogratulować. Uczucie zwycięstwa zdecydowanie jest najlepsze, zwłaszcza, kiedy wszyscy ci gratulują. Po paru dobrych godzinach od meczu, Adam krzyknął:
-Wznosimy toast! Za zwycięstwo!- spojrzałam na niego. Nie miałam ochoty na jakieś toasty, ale również nie chciałam tkwić całkiem sama w pokoju. Siedziałam więc na krześle i przyglądałam się wszystkim zabawom, toastom i życzeniom.
-Podajcie kremowe piwo Emily!- krzyknął. Kiwnęłam głową, na znak, że raczej podziękuję, ale on upierał się, że maja mi dać. Nie wytrzymałam tego w końcu i pobiegłam do pokoju. W nim, jak przypuszczałam, było zimno, smutno i samotnie. Usiadłam na łóżku i pomyślałam, że warto by było napisać do rodziców. Albo nie! Do babci! Otworzyłam szufladkę i wyciągnęłam z niej potrzebne rzeczy: pióro, atrament i kawałek pergaminu. Już napisałam: "Kochana babciu!", gdy do pokoju weszła Alice. Znowu...
-Hej...- usiadła obok mnie na łóżku, a po chwili milczenia i patrzenia się nieobecnym wzrokiem w ścianę, odparła:
-Emily, przepraszam cię. Za wszystko. Nie powinnam się tak zachowywać, tak przejmować tym meczem, ale... To trudne, a ty wiesz przecież jaka ja jestem- powiedziała, a ja spojrzałam na nią. Gdy ona to zauważyła, zapytała:
-Wybaczysz mi?
Ja tylko się uśmiechnęłam, a Alice już wiedziała, jaka jest moja odpowiedź. Przytuliła mnie. To takie miłe uczucie.
-Nie wiem co mi strzeliło do głowy- powiedziała śmiejąc się.
-Woda sodowa- odpowiedziałam.
Jeszcze raz ją przytuliłam. Znowu zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Mam nadzieję, że już na zawsze...

***

Witajcie moi kochani!
Mam tutaj parę informacji.
Po pierwsze, bardzo trudno było napisać mi ten rozdział, może dlatego jest taki beznadziejny. Sama J. K. Rowling powiedziała, że trudno jej było opisywać mecze.
Po drugie, przepraszam, że taki długi, ale nie chciałam tego dzielić na części, bo to by było bez sensu.
Po trzecie, mam pytanie, czy ma ktoś z Was może książkę "Quidditch przez wieki"? Tak sobie pomyślałam, że przydałaby mi się, ale nie wiem nawet gdzie jej szukać (wolałabym nie z internetu), poza tym nie wiem co w niej wogóle jest :(
Wiecie, w planach było, żeby wygrał Huffelpuff, ale to by mi się nie zgadzało z resztą...
Dziękuję Wam również za 1000 wyświetleń!
Wszystko co ważne, wszelkie ważniejsze informacje, będą od teraz w "Aktualnościach", na górze strony.
Powtórzę się, co napisałam własnie tam: Proszę o głosowanie w ankiecie! Bardzo, bardzo, bardzo Was proszę.
Zapraszam na nowego bloga "Po prostu kochaj..."! :D
A na koniec gif z szóstej części. Wydaje mi się, że idealnie pasuje do tego rozdziału. Kto to pamięta?




No to co no, pozdrawiam i miłego dnia! Aha i dziękuję Wam za czytanie ♥♥♥
Sweet Raspberry ♥




    


7 komentarzy:

  1. Cieszę się, że moja nazwa przypadła ci do gustu :) Rozdział długi i bardzo dobrze napisany. Nie można się do niego przyczepić :P
    Cóż... Czekam na kolejny i życzę weny :*
    http://severus-hermiona-blog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i wzajemnie ♥
      Przy okazji- Kiedy następny rozdział? Bo ja to już normalnie nie mogę! ^.^

      Usuń
  2. Cześć :D Jestem, oto ja xD ^.^
    Bardzo się cieszę, że piszesz opowiadanie o dziewczynie z Ravenclawu ^.^ Mój ukochany dom ♥
    Podoba mi się bardzo twoje opowiadanie. Nie mogę siedoczekać wyprawy Emily i Jamesa :D
    Pozdrawiam
    always

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, zapomniałabym :D
    Opsiywanie meczy quidditcha to straszna męka, dlatego zawsze unikałam tego jak ognia. Tobie jednak to wyszło i to bardzo dobrze!
    I taka mała uwaga: Ravenclaw się odmienia! Czyli nie pisze się "Jestem w Ravenclaw", tylko "Jestem w Ravenclawie" itp.: Ravenclawu, Ravenclawowi itd.
    Pozdrawiam
    always
    http://snape-granger-inna-historia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ^^
      Tak? Zapomniałam, ale dziękuje, że mi przypomniałaś! :D

      Usuń
  4. ale super, uwielbaim jak piszesz <3 kiedy next?
    w wolnym czasie zajrzyj ;)
    http://eagle-templates.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Nominowałam cię do Libster Blog Award szczegóły u mnie na http://harrypotterinowamagiaa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje bardzo za każdy komentarz! Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy!